Bałwanek forte z piekła rodem - Dariusz Bednarczyk

Podziel się:

W drugiej połowie stycznia spadł dawno nie widziany śnieg. Właściwie najmłodsze pokolenie osadników znało go jedynie z opowieści starszych, gdyż przez ostatnie lata pojawiał się wyłącznie w wysokich partiach gór, a nie każdego przecież stać na taki wyjazd. Owszem, sypnęło czasem między grudniem, a marcem, lecz trudno traktować poważnie wirujące w powietrzu płatki, które natychmiast po osiągnięciu podłoża znikały z powodu dodatniej temperatury. Chociaż dobre i to. Na mitycznej matce Ziemi nikt już nie pamiętał śniegu.

 

Tymczasem w połowie stycznia intensywnym opadom towarzyszył zaskakujący mrozik. Nie żaden tam siarczysty, powodujący rozkoszne skrzypienie powłoki śnieżnej, wywołujący poważne perturbacje mróz co się zowie, lecz właśnie parostopniowy, niewielkiej rangi mrozik, zapewniający utrzymywanie śnieżnej czapy. Zupełnie jak w holo reklamówkach prezentujących zalety osadnictwa na naszej Crystii 1-7/56.

 

Po obiedzie od razu wybiegliśmy na zewnątrz bazy. Standardowa walka na kulki, parę rundek sankami wokół najbliższego kwartału bloków, a następnie obowiązkowa próba lepienia bałwanka. Próba, ponieważ z powodu owego mroziku, śnieg zupełnie nie chciał się lepić, czego mój malec jakoś nie mógł zrozumieć, wszak jeśli śnieg, to dzieci zawsze lepią bałwany, co nie? Zmarznięci wpadliśmy do domu. Mamine naleśniki molekularne smakowały naprawdę wybornie.

 

Nazajutrz mrozik zniknął, ustępując miejsca niewielkiemu ociepleniu, stąd nasza decyzja: idziemy lepić bałwana! Zjechaliśmy przed dom. Rzeczywiście, śnieg lepił się doskonale, toteż po krótkiej, acz intensywnej śnieżnej kanonadzie, udaliśmy się na łąkę pod Czarnym Laskiem tuż za osiedlem, (niewielki, gesty młodnik paprotnikowy) zgodnie uznając, iż właśnie tam, z dala od cywilizacyjnej krzątaniny będzie najlepsze miejsce dla naszego bałwanka (wojownicze rataksy zimą nie stwarzały zagrożenia).

 

Wkrótce stanął przed nami imponujący, śnieżny jegomość. Oczy z kamyków, nos z paprotnikowej szyszki, ręce z badyli. Aż miło popatrzeć. Jednak czegoś mu brakowało. Rozejrzeliśmy się wokoło. Drobne szyszki doskonale imitowały guziczki, porzucona torba reklamowa czapkę, jeszcze tylko usta rozciągnięte w uśmiechu ze sznurka biolycry i gotowe. Pan Bałwanek we własnej osobie.

 

Odtąd codziennie przychodziliśmy na polankę pod paprotnikowym Czarnym Laskiem, aby sprawdzić co słychać u naszego bałwanka. Poprawialiśmy przekrzywioną czapkę, ponownie mocowaliśmy szyszkowe guziczki oraz kamykowe oczka, które miały tendencję do odpadania. Wiatr czy też może bałwanek lubił sobie w nocy podokazywać? Któregoś dnia usypaliśmy wokół niego ochronny wał, który każdego dnia sukcesywnie powiększaliśmy. Odtąd nasz śniegowy pupilek wyglądał niczym pan na włościach, dumnie spoglądając na zaskakującą w swej zimowej trwałości biel.

 

Niestety wszystko co dobre, szybko się kończy. Po jakichś dwóch tygodniach nadeszło zdecydowane ocieplenie. Zaczęła się odwilż. Pokrywa śnieżna na polance pod lasem kurczyła się dosłownie w oczach. Również nasz bałwanek zaczął marnieć. Śnieżne kule zszarzały, stopniowo przekrzywiały, wymagając codziennych poprawek. Na nic zdało się ciągłe podsypywanie śniegiem z otaczającego wału. Wiatr porwał gdzieś papierową czapkę. Z każdym dniem bałwanek stawał się coraz mniejszy, a mój malec smutniejszy.

 

Któregoś dnia nasz śnieżny pupil skurczył się nieomal do rozmiarów krasnoludka. W oczach dziecka dostrzegłem łzy. Wówczas przyszedł mi do głowy pewien plan:

Słuchaj, wiem w jaki sposób uratować naszego bałwanka ‒ zwróciłem do smutnego malca.

W jaki? – zapytał.

Idziemy do domu po pojemniczek, następnie napełnimy go śniegiem z brzuszka bałwanka i wstawimy do zamrażarki w lodówce. Jak przyjdzie kolejna zima, lód z pojemniczka włożymy do brzuszka nowego bałwanka i w ten sposób nasz bałwanek ożyje. Nowy bałwanek, taki bałwanek forte będzie miał serce naszego, znowu będziemy się z nim bawić.

Naprawdę to będzie nasz bałwanek? Bałwanek forte?

Jasne, stary śnieg złączy się z nowym i nadal będzie żył, dlatego będzie to nasz bałwanek forte.

No to już chodźmy po ten pojemniczek, tato ‒ rzekł poważnie malec.

Za niecałe półgodzinki byliśmy z powrotem. Chłopiec sprawnie napełnił pojemnik śniegiem z brzuszka bałwanka, po czym ostrożnie włożył go do termo plecaczka. Zabraliśmy również wszystkie szyszki, gałązki oraz biolycrę. Żeby mu nie było smutno.

 

***

 

Rok przeleciał niczym bolid taksówki powietrznej pomiędzy zabudowaniami e-Monte Carlo. Tym razem styczeń okazał się całkiem bezśnieżny, natomiast przysypało w lutym. Kiedy tylko zelżał pierwszy mrozik, wyjęliśmy z zamrażarki pojemnik zawierający zmrożone serce bałwanka i natychmiast pobiegliśmy na łąkę pod Czarnym Laskiem. Już w trakcie lepienia brzuszka odniosłem dziwne wrażenie. Śniegolód z izotermicznego pojemniczka wydawał mi się jakiś inny. Czyżby uranowa bateria lodówki wyemitowała nie zarejestrowaną przez czujniki nieznaczną dawkę promieniowania? Przeczucie nie omyliło mnie. Kiedy tylko nasz bałwanek forte był gotowy, jego kamienne źrenice zajarzyły się upiornym, niebieskim blaskiem. W momencie gdy jego zimne oczy omiotły mnie po raz pierwszy, momentalnie opluł mnie lodową bryłką. Ledwo zdołałem chwycić dzieciaka, kiedy wylał z siebie w jego stronę paskudną śniegową bryję, zupełnie jak w jakiejś kreskówce. Porwawszy syna na ręce, rzuciłem się do ucieczki. Bałwan forte, który jakby rósł w oczach, wydał z siebie okrutny ryk i z wyciągniętymi badylami ruszył naszym śladem. Szczęściem jego pierwsze kroki nie były jeszcze pewne, toteż szczęśliwie zdołałem dobiec do wypełnionej kolonistami galerii handlowej. Przycupnęliśmy w pasażu na samodopasowującym fotelu. Właśnie na przykładzie komiksów usiłowałem jakoś zracjonalizować dziecku, to co nam się wydarzyło, kiedy w hali rozległ się ogłuszający ryk. To nasz bałwan rozrośnięty do monstrualnych rozmiarów wparował do galerii. Tłum z krzykiem rzucił się do panicznej ucieczki, porzucając zakupy. Zewsząd nadciągały roboty porządkowe, próbując powstrzymać intruza, jednak potworny bałwan bez wysiłku roztrącił je na wszystkie strony, zamieniając następnie swoim tchnieniem w bryły lodu. Zerwaliśmy się z fotela. Nasz bałwan dostrzegłszy nas, najpierw ryknął, w dalszej kolejności zalewając pasaż śniegową bryją, która natychmiast zamarzła, co znacznie utrudniło nam rejteradę. W międzyczasie parę autonomicznych wózków czyszczących wpadło w poślizg, rozbijając tafle wystawowe, co tylko wzmogło ogólną panikę. Na chybił trafił wpadliśmy do wielkopowierzchniowego dyskontu, a za nami sunął bałwan. Postanowiłem szukać schronienia w dziele zabawkowym, pomiędzy komunijnymi androidami. Nie wiem jak to zrobił, lecz z nagła aktywowane cyberhumanoidy od razu rozeszły się po kątach, pozostawiając nas samych w boksie. To nie była wcale rozrywkowa, komiksowa rzeczywistość, choć bardzo tego chciałem. Upiorny bałwan forte zbliżał się nieubłaganie, niosąc oddech mrozu. Przycisnąłem dzieciaka mocno do siebie. W momencie kiedy monstrualny bałwan pochylił się nad nami, poczułem dotkliwe zimno, istny jęzor mrozu, o, matko. Ostatnim wysiłkiem woli otworzyłem oczy…

 

Przez niedomknięte okno wpadały płatki śniegu, zalegając wprost na mojej kołdrze. Łał, pierwszy śnieg na Crystii 1-7/56 od sześciu lat!

 

 

 

 

 

 

 

REKLAMA:
REKLAMA:
REKLAMA:
Źródło: Dariusz Bednarczyk
#opowiadania #fantastyka #Dariusz Bednarczyk

Więcej tematów: