“Ilustracje do ‘tanich’ książek, czyli masowych, nieznanych autorów, najczęściej kryminałów i powieści romansowych, od dawna kupujemy ze stocka. Gdy robimy jakieś science fiction, to generujemy ilustracje przez programy ze sztuczną inteligencją” – opowiada w rozmowie z “Gazetą Wyborczą” Michał, absolwent ASP, pracujący dla wydawnictwa z Krakowa. Jest jedynym obecnie grafikiem w zespole, pozostałą dwójkę zwolniono w ubiegłym roku, gdy zdecydowano się na projekty okładek “z internetu”.
Jak czytamy w artykule, w branży oszczędza się także na tłumaczeniach. Pozycje tłumaczone są automatycznie przez profesjonalne narzędzia CAT, wśród których można wymienić programy takie jak WordFast, OmegaT, Trados, SDLX, Transit.
“Po takim automatycznym tłumaczeniu do gry wchodzi redaktor, który poprawia po robocie. Potem on widnieje jako tłumacz. Wydawca, od którego kupiono prawa do książki, nie ma z tym problemu” – wyjaśnia Michał. “Poprawianie po robocie” to coraz częstsze zajęcie wśród tłumaczy i copywriterów. W grupach z ogłoszeniami o pracę dla tłumaczy (32 tys. użytkowników) i copywriterów (46 tys.) przybywa ofert dla “poprawiaczy”, zwanych też proofreaderami. Zleceniobiorca, zamiast tłumaczyć czy pisać tekst od podstaw, poprawia z “komputerowego na nasze”. To ogromna oszczędność. Nawet kilku tysięcy złotych miesięcznie.
Świat zalewają bajki napisane przez roboty. Na dobrą sprawę za pomocą sztucznej inteligencji w weekend można napisać i zilustrować książkę dla dzieci – wskazuje autor artykułu Rafał Pikuła.
Można też przetłumaczyć książkę. Ale z tłumaczeniem będzie to miało tyle wspólnego, co pasztetowa z polędwicą.
“Nam, tłumaczom literatury, raczej nieprędko przyjdzie zniknąć, bo to jednak zawód wymagający nie tylko wierności i rzetelności, ale też sporej twórczej swobody, której sztuczna inteligencja nie zastąpi, w końcu tłumacz to też autor. Na pewno duża część rynku wybierze maszynę, ale raczej nie do wszystkiego. Większość ludzi na świecie gra na fabrycznie klejonych skrzypcach czy gitarach, ale nadal istnieją lutnicy. Te fabryczne instrumenty są dość dobre do pewnego poziomu, ale powyżej niego wciąż potrzebny jest człowiek. Z nami będzie podobnie, z czasem będzie nas coraz mniej, ale raczej nie znikniemy, tylko zajmiemy kilka nisz” – mówi Aga Zano, ceniona tłumaczka z języka angielskiego.
Zano przyznaje jednak, że z grona tłumaczy i tłumaczek ubyło kilka nazwisk. Z biegiem czasu stawki nie rosły, a rachunki już tak.
Monika Krupska, zajmująca się tłumaczeniami specjalistycznymi, zauważa, że sztuczna inteligencja sprawiła, że z rynku odpadli tłumacze zajmujący się prostymi tekstami, a zostali ci, którzy postawili na specjalizację i współpracę z dużymi klientami.
Po kieszeni oberwali także tłumacze popularnych języków.
Są wydawnictwa, które wybiorą Zano, są i takie, które pokuszą się o programy typu CAT. Na rynku wciąż będzie i pasztetowa, i polędwica. Pytanie, gdzie odbiorcy znajdą emocje, których szukają – zastanawia się Rafał Pikuła.
AI i napisze tekst, i przetłumaczy, grafikę zrobi, logo zaprojektuje, ale wciąż będzie to ersatz, wyrób artystycznopodobny. Technologia branży kreatywnej nie zabije, ale drastycznie ją zmieni.
Źródło: rynek-ksiazki.pl